Coraz trudniej pisać o dzieciach, które przestały nagle być dziećmi, w rozumieniu tego, że nie wszystko co się dzieje w ich życiu mogłoby w mojej czy ich ocenie trafić do bloga, czy inną formę. Na przykład Maja – nie życzy sobie zdjęć ani robienia, ani wstawiania gdziekolwiek, więc koniec i kropka. U Hani z kolei pewne rzeczy się ustabilizowały, kolejne się powtarzają, w koło pisać, że szkoła nie jest najłatwiejszym w jej przypadku z zadań życiowych też powoli traci sens. Ale gdy zobaczyłem, jak dawno nie pisałem, to mi się trochę smutno zrobiło i przypomniałem sobie, że jednak wiele rzeczy imponujących się w tym czasie wydarzyło. W jakimkolwiek tego słowa – imponujący – znaczeniu.
Zacznijmy od Mai. Czy Wy wiecie, że ona w tym roku zdaje pierwszy poważny w życiu egzamin i za chwilę będzie licealistką? Że rozmowy o koniach, wyścigach, koncertach Maty i jak zrobić makaron z pesto wypierane są przez dywagacje dotyczące kierunków tematycznych w liceach? Czy iść do szkoły na Ursynowie, bo blisko, czy do takiej z kryminalistyką, bo ciekawe, czy może tam, gdzie idzie towarzystwo? Nauka w 8-klasie przypomina nieustający ból zęba i wcale nie chodzi mi o to, że ktoś jest leniem, nieukiem, czy olewusem. Uważam, że Maja (i nie tylko ona, pewnie dotyczy to większości nastolatków w jej wieku) uczy się bardzo dużo, za dużo i za głupio. Nie wydaje mi się, aby była to wina złej organizacji pracy po jej stronie, braku czasu marnowanego na głupoty, wystawaniem na skateparkach czy wałęsaniem się po galeriach handlowych. Nie przypominam sobie, aby program nauczania jeszcze kilka-kilkanaście lat temu, nie tylko w „moich” czasach, był tak przeładowany, że codziennie jest coś, a często dwie rzeczy – kartkówka, klasówka, słówka, pamięciówka, prezentacja etc. Jest jakiś dziki pęd, być może – teoria chałupnicza, do której czuję przywiązanie – związana z nieustanną obawą lub teraz już przyzwyczajeniem, że wrócą mroczne dla szkoły i nauczycieli czasy pracy zdalnej, kiedy brać uczniowska rozpierzchnie się po domach i podwórkach, wobec czego póki jest w miarę normalnie to gnajmy, pędźmy, sprawdziany wrzucajmy, żeby na koniec semestru uczeń miał 15 ocen z języka obcego. Po co?
Nie wiem jak inni, ale ja zacząłem sam dziecko namawiać do odpuszczania, nie przejmowania się, nie mam żadnych pretensji za tróję z Pana Tadeusza, bo wiem, że choć to niby łatwe, to tego samego dnia był niemiecki i matematyka. Szkoła jest ważna, wiedza jest ważniejsza, szczęście nie ma sobie równych. Odpuśćmy nim dzieciaki zamienią się w zombie bez czasu wolnego, bez zajęć pozalekcyjnych, które nie są korkami, tylko np. jazdą konną czy słuchaniem muzyki. Starczy. Chodzimy z Mają na koncerty (na razie te hip-hopowe, SBM, Bedoes, Mata), kombinujemy jak znaleźć czas na konie i grę w FIFA 23. I dla siebie. Uwielbiam np. te dni w tygodniu, kiedy po szkole jadąc na konie wpada na obiad, albo się przebrać w zabłocone buciory. Super przerywnik. Dla mnie celem jest by mniej zrzędliwa była, naburmuszona, żeby się cieszyła, także małymi rzeczami a nie ciągle zamartwiała. Spokojnie, jeszcze się taki nie znalazł, który chcąc nie dostał się do jakiejś szkoły.

Hania. Druga liceum. DRUGA liceum. Rozszerzenie z informatyki, dużo mniej nauki niż siostra, ale też miała czas, kiedy nie było zmiłuj i wielomiany trzeba było wykuć, rozprawki przyswoić, z biologii karną kartkówkę skrobnąć. W szkole – jak zawsze. Jest zawsze trochę z boku, zawsze trochę nie w gronie. Ograniczenia robią swoje. Odbija sobie w świecie wirtualnym, z rzeczywistymi znajomymi. Tak rzeczywistymi, że już na początku kwietnia spotka się być może z nimi na koncercie w warszawskiej Stodole. Idziemy (ja też, a jakże – mogę na Matę, mogę też na indie rock!) na pierwszy w Polsce koncert LoveJoy. Bilety zostały niemal dosłownie wyszarpane, jeszcze tylko muszę się zastanowić jak skomunikować się z szanownym klubem, aby zrozumiał i pomógł (zgodnie ze swoimi zapewnieniami na stronie internetowej), że niepełnosprawni na wózkach mogą w pełni skorzystać z dobrodziejstw koncertowych, że nie żadnych ograniczeń, że jest balkon, na który można delikwentkę w tym wypadku wciągnąć. Na razie odwoływanie się do tych prawd skończyło się odesłaniem do organizatora koncertu. W końcu tam pojedziemy i załatwimy, bo akurat szczerze napisze, że mnie i ją tym bardziej najmniej będzie bolało, kiedy metalowy podnóżek wózka będzie walił koncertową widownię po achillesach.
I na koniec o zdrowiu. Ostatni wpis był o raku, który chrapie i niech zdycha. Kolejny rezonans jakoś przed wakacjami, na tyle odległy to był termin, że przyznaje z lekkim wstydem wyleciał mi z głowy. Jak będzie – napisze z pewnością. Ale szpital nie zapomina, więc Centrum Zdrowia Dziecka było grane i to w temacie, którego dotąd nie graliśmy – mianowicie przeszczep. Tak, dokładnie w ten poranek w poniedziałek, kiedy sobie pomyślałem, że w końcu muszę odpocząć, że przydałaby się jeden tydzień spokoju, że muszę naładować baterię, wszak zmieniam pracę po 20 latach harówki w jednym miejscu, zadzwoniła chirurgia. A chirurgia dlatego, że w wakacje na Hani łokciu, tym samym, który służy jej do podpierania się w pozycji siedzącej na wózku, bo do czego innego, zrobiła się mała ranka.
Trzy miesiące później ranka miała już średnicę monety 5 złotych, zachowywała się jak oko w pończosze i za Chiny ludowe nie miała żadnych szans na zagojenie się. Liczne konsultacje, badania, wizyty na szczęście wykluczyły zakażenie, ale nie wykluczyły trwałego uszkodzenia np. ścięgna czy innej torebki stawowej. Stąd operacja. Coś, co miało być zabiegiem zakończyło się grubymi działaniami, przeszczepieniem fragmentu skóry wraz z tkanką z ramienia na ów łokieć, zrobienie poduszki niejako. łokieć bardzo długo się goił, bo to takie miejsce, że nie ma cudów, ciągnąć będzie. Zdążyliśmy nawet nowy wózek zamówić z wygodniejszymi oparciami, żeby odciążyć rękę, łaziła do szkoły z poduszką pod pachą, cyrki nieziemskie. Tak naprawdę dopiero w zeszłym tygodniu powiedziała mi, że zaczyna powoli czuć nową część łokcia.
Ale poza tym, wszystko gra 🙂 Siedzenie na bombie ani trochę nie jest wygodniejsze, wcale łatwiej nie jest, nie da się i nie staram się przywyknąć. Już w nowej pracy, dwa dni temu, przeprosiłem kolegę, bo zadzwonił telefon na spotkaniu i wyświetliło się „Hania”. jak zwykle wypadłem z salki jak oparzony i spytałem „co się stało?”. Nic – zapomniałem, że ma okienko na wuefie i się nudzi.

………………………………………………………………………………………………………………
1% podatku – wszystkie informacje i apel TUTAJ
W formularzu PIT wpiszcie numer:
KRS 0000037904
W rubryce „Informacje uzupełniające – cel szczegółowy 1%” podajcie:
18757 Raj Hanna
***
Subkonto Hani w Fundacji
Wpłaty prosimy kierować na konto, podając poniższe dane:
Odbiorca:
Fundacja Dzieciom „Zdążyć z Pomocą”
Alior Bank S.A., nr rachunku:
42 2490 0005 0000 4600 7549 3994
Tytułem:
18757 Raj Hanna darowizna na pomoc i ochronę zdrowia